Mój pierwszy maine coon. Dama i wyniosła piękność o silnym charakterze. Jest pewna siebie i towarzyska, zawsze chętne towarzyszy przy lekcjach. Lubi ludzi, wobec kotów zachowuje dystans, wymaga szacunku i uznania jej dominującej pozycji. Michalina wie, że była pierwsza i jest najważniejsza. Jest niekwestionowaną Królową. Z początku zachowywała dystans także wobec mnie, musiałam zasłużyć na jej względy. Teraz przychodzi do mnie bardzo często na mizianki, ale wtedy żąda pełni mojej uwagi. Na jej miauk muszę nie tylko odłożyć wszystko na bok, ale także przyjąć ulubioną przez nią pozycję, tak, żeby mogła wejść na mnie i udeptywać. Królowa żąda, poddany słucha. Michalina nie godzi się na dzielenie mojej uwagi z telefonem, trącą mnie i podkłada głowę pod moją rękę. Królowa cieszy się licznymi przywilejami, na przykład ma swoje własne małe puszeczki, ponieważ jest wybredna i nie chce jeść tego, co wszyscy.
Ten przepiękny maine coon wziął się z mojej tęsknoty za Puchatkiem, dachową trikolorką, którą straciłam pół roku wcześniej. Puchatek był ze mną 16 lat, osierocił mnie i swoją siostrę, Prosiaczka. Szukałam po całej Polsce kota, który choć trochę by ją przypominał. Niestety, fundacje ani schroniska nie dają kotów do adopcji poza swoim regionem, przynajmniej ja tak trafiłam. Poszarpane emocje zaszczepiły we mnie myśl o czymś, czego nigdy nie planowałam ani nie pochwalałam: kupnie kota. Za wyborem kota rasowego przemawiał niezwykle ważny argument: dobro Prosiaczka. Wprowadzenie do 16-letniego seniora z problemami zdrowotnymi nowego towarzysza było zadaniem karkołomnym. Kot rasowy wydawał się znacznie bezpieczniejszą opcją. Musiałam odrzucić rasy pełne energii i chęci do psot. Nie brałam także pod uwagę ras, które zachowały silne naturalne instynkty. Odpadały również koty podatne na problemy behawioralne, wycofane, które mogłyby mieć problem z obcymi w domu. Zależało mi na kocie łagodnym i spokojnym, o zrównoważonym charakterze. Dlatego mój wybór padł na maine coony. Muszę przyznać, że od zawsze lubiłam tą rasę. Podobało mi się, że nie jest produktem manipulacji genetycznych, nie jest stworzona przez człowieka, to jedna z tak zwanych ras naturalnych. Jej nazwa wywodzi się od amerykańskiego stanu Maine, gdzie koty te wyewoluowały z przywiezionych zza oceanu kotów europejskich. Amerykańskie konotacje przemawiały dodatkowo do mnie jako anglisty i anglofila.
Michalinę znalazłam na drugim końcu Polski, ale nie miałam wątpliwości, że to właśnie ona. Ujął mnie wyraz jej pyszczka, a także podobieństwo we wzorze i rozkładzie kolorów do mojej ukochanej zmarłej trikolorki, którą nazywałam ją Pusiastą. Imię Michalina wydawało mi się dobrym nawiązaniem do misia Puchatka. Tak więc ten piękny, puchaty i dorodny maine coon upamiętnia moją miłość do dachowca ze schroniska.