

Trochę faktów
Planując zakup maine coona, musimy się dobrze do tego przygotować. Chyba wszędzie na świecie hodowanie zwierząt dla zysku pociąga ze nadużycia. Widzieliśmy zapewne zdjęcia z interwencji w miejscach, gdzie głodne, chore, brudne i wychudzone zwierzęta trzymane są w klatkach. Znamy pojęcie „pseudohodowla” i na pewno nie chcemy się tam znaleźć. Wiemy, że pseudohodowle są nielegalne, a rozmnażanie zwierząt w takich miejscach jest przestępstwem. Przeczytaliśmy już, że prawdziwe hodowle są podmiotami zarejestrowanymi i zrzeszonymi w organizacjach, no i oczywiście spodziewamy się, że zapewniają zwierzętom odpowiednie warunki. W Polsce jednak sytuacja jest bardziej skomplikowana.
Nowelizacja ustawy o ochronie zwierząt z roku 2012, mająca na celu poprawę ich dobrostanu i ukrócenie działalności pseudohodowli, stworzyła niebezpieczną lukę dla powstania niby-stowarzyszeń wydających niby-rodowody.
Art. 10a. Zabrania się:
- Zabrania się rozmnażania psów i kotów w celach handlowych.
Zakaz, o którym mowa w ust. 2, nie dotyczy hodowli zwierząt zarejestrowanych w ogólnokrajowych organizacjach społecznych, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów.
Nielegalne jest więc rozmnażanie zwierząt bez zarejestrowanej hodowli. Ale to, że hodowla jest zarejestrowana, nam nie wystarczy. Dla nas jako nabywcy i przyszłego opiekuna ważne jest to, gdzie jest zarejestrowana. Otóż: „ogólnokrajowe organizacje społeczne, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów” w tamtym czasie to była Felis Polonia (FPL) i Polski Związek Kynologiczny. I je mieli na myśli prawodawcy. Ale Polak potrafi wykorzystać ustawową lukę. Dzisiaj mamy całe mnóstwo najdziwniejszych tworów, klubów i stowarzyszeń, których głównym celem jest legalizacja tego, co w intencji twórców tej ustawy miało być nielegalne.
Nikt nie chce wspierać fabryk kociąt, a jednak prawie każdy potencjalny nabywca kieruje się ceną. Nasz stosunek do rozmnażania zwierząt rasowych ma w sobie odcień hipokryzji. Z jednej strony chcemy mieć puchatego ulubieńca o łagodnym i przyjaznym charakterze. Z drugiej, chcielibyśmy go mieć najtaniej, a ceny, jakie słyszymy w hodowlach, często nas bulwersują. Rozmnażanie zwierząt skłonni bylibyśmy postrzegać jako działalność pół-charytatywną, w imię idei i pasji, a czerpanie z niej zysków wydaje się niewłaściwe. Oczywiście nie popieramy pseudohodowli, a jednak bierzemy zwierzę za kilka stówek z garażu, strychu albo piwnicy czy też śmierdzącego mieszkania. Co więcej, wydaje nam się, że spełniamy w ten sposób dobry uczynek. Ratujemy przecież stworzenie, a to, że przy okazji wspieramy działalność graniczącą ze znęcaniem się, jakoś nam umyka. Kotkowi leje się z oczu i nosa, ma katar i biegunkę, jest zabiedzony i niedożywiony. No przecież będziemy go leczyć, odkarmimy, damy dobry domek. Otrzeźwiają nas dopiero rosnące wydatki na weterynarza. I aczkolwiek pokochaliśmy małego zasmarkańca, być może nie doradzimy takiej samej decyzji naszym znajomym albo krewnym. A tym bardziej tego nie zrobimy, jeśli dowiemy się, że nasz kot jest chory na jedną z typowych dla tej rasy chorób genetycznych, kardiomiopatię albo wielotorbielowatość nerek, i jego czas z nami będzie ograniczony.
Kupując rasowe zwierzę, powinniśmy zacząć od pytania, gdzie hodowla jest zrzeszona. Hodowcy należą do klubów albo innych zrzeszeń, które ostatecznie należą do jednej z międzynarodowych organizacji: FIFe, WCF i TICA, te z kolei zrzesza WCC. W Polsce największą organizacją zrzeszającą hodowców jest FPL, czyli Felis Polonia, członek FIFe (pod tym linkiem można znaleźć listę klubów należących do FPL). Tylko międzynarodowe organizacje prowadzą rejestr kotów hodowlanych od wielu dziesięcioleci i tylko one mogą wydawać prawdziwe rodowody. Kot z takim rodowodem jest rzeczywiście maine coonem. Zwierzęta z dokumentami wydanymi przez krajowe stowarzyszenia traktować należy jako “w typie rasy”. No dobrze, powie ktoś, ale mnie nie obchodzi, co mój kot ma w rodowodzie, byleby tylko wyglądał w miarę jak maine coon. Rzecz w tym, że oprócz rozlicznych dachowców i domieszek innych ras nasz kot podobny do maine coona może mieć również choroby genetyczne własnej rasy i wszystkich innych domieszek. No, ale przecież wykonuje się jakieś badania? O badaniach genetycznych więcej na stronie Zdrowie maine coonów. Hodowca, który nie należy do FPL-FIFe, WCF albo TICA, ma do tego powody. Nie należy do tych organizacji, bo nie spełnia ich standardów ani nie zamierza ich trzymać.
Prowadzenie hodowli to bardzo dużo pracy, nauki, wiedzy i świadomości. To także bardzo duże nakłady finansowe. Reproduktory z dobrych linii kosztują krocie, badania genetyczne i obrazowe, regularne przeglądy, szczepienia, leczenie – to ogromne wydatki. Dopiszmy do tego zapewnienie kotom właściwych warunków życiowych, odpowiedniej jakości karmę, drapaki dla dużych kotów, legowiska, woliery. A troska, uwaga i praca włożona we właściwą socjalizację kociąt jest bezcenna. Hodowca należący do FPL-FIFe musi także sprostać regulaminowi tej organizacji. Określa on wiele warunków dotyczących prowadzenia hodowli. Na przykład określa ilość miotów, które może mieć kotka (trzy mioty w ciągu dwóch lat). Dlatego wiele osób zamierzających zakładając hodowle wybiera drogę na skróty i bez utrudnień. Rejestruje się w krajowych stowarzyszeniach, których regulamin jest znacznie mniej wymagający.
Czym są pseudohodowle
Mówiąc o miejscach, skąd nie należy kupować kociąt albo szczeniąt, używamy sformułowania „pseudohodowla”. Pseudohodowla jednak ściśle to miejsce, w którym rozmnaża się zwierzęta nielegalnie. Czyni to więc osoba, która nie jest zarejestrowanym hodowcą. W tym sensie hodowle poza systemem międzynarodowych zrzeszeń pseudohodowlami nie są. Tak się je potocznie nazywa, tak nazywa je prasa i publikacje na wielu internetowych portalach. Możemy też znaleźć określenie „legalna pseudohodowla”. I niestety czasami jest to określenie trafne. Ja jednak wolę sformułowanie: krajowe stowarzyszenia albo hodowcy bez międzynarodowej afiliacji. Są to określenia opisowe a nie oceniające. Niestety, czasami nawet hodowle należące do Felis Polonia zasługują na miano pseudohodowli. Zdarzały się miejsca, które wymagały interwencji, gdzie trzymano zwierzęta w fatalnych warunkach i nie przestrzegano żadnych zasad. Niestety, nie jest tak, że kluby, albo FPL, sprawują faktyczny nadzór i przeprowadzają kontrole. Te odbywają się zwykle dopiero po doniesieniu osób trzecich do odpowiednich władz. Właśnie dlatego, szukając rasowego zwierzęcia, musimy uzbroić się w wiedzę i wykazać czujnością.
Krajowe stowarzyszenia bez międzynarodowej afiliacji
Każdy w Polsce może założyć stowarzyszenie, związek albo federację, której statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów. W nazwach przeważa słowo „stowarzyszenie”, ale mogą być również kluby, związki albo federacje. Trzeba pamiętać, że do FLP należą również organizacje mające w nazwie „stowarzyszenie”. Kiedyś dość łatwo można było odróżnić nowe twory od tych z historia i reputacją. Rodacy jednak potrafią się uczyć i wykazują przemyślnością. Po pierwsze, na rynku w tej chwili jest ich mnóstwo, po drugie, potrafią się coraz lepiej przebierać. Obecnie niektóre z tych podmiotów mają nawet angielskie nazwy. O pomyłkę naprawdę łatwo. Kiedyś wydawały “metryczkę”, teraz papier, który wystawiają, zwie się również rodowodem. Kiedyś metryczka zawierała trzy pokolenia wstecz. Ale ponieważ nabywcy pytają o pięciopokoleniowy rodowód, bo tym pojęciem posługują się hodowcy należący do FIFe-FPL, WCF albo TICA, teraz krajowe stowarzyszenia wydają również pięciopokoleniowy “rodowód”, tyle tylko że składa się on w większości z miejsc pustych. I taki papier mówi wszystko: otóż nasz kot, hucznie zwany maine coonem, jest kotem o nieznanym pochodzeniu. W jego rodowodzie znajdziemy co najwyżej rodziców i może któregoś z dziadków.
Skąd w takim razie hodowcy zrzeszeni w stowarzyszeniach bez międzynarodowej afiliacji biorą reproduktory? Czasami z ulicy. Statut niejednej z takich organizacji stwierdza jasno: maine coonem jest kot, który zostanie przez nich uznany za maine coona na podstawie posiadanych cech zewnętrznych. Jeżeli w rodowodzie znajdziemy koty pochodzące z hodowli zarejestrowanej w FPL, WCF albo TICA, to raczej nie dlatego, że któryś z hodowców sprzedał tam świadomie swojego kota. Takie zwierzę znalazło się tam zwykle bez ich wiedzy, sprzedane komuś „na kolanka”, ale niewykastrowane, odsprzedane późnej do hodowli bez wiedzy hodowcy.
Możemy zorientować się, że coś jest nie tak, widząc pusty rodowód. Ale zwykle nikt tam nie zagląda, a rodowód dostajemy do ręki zwykle już po zawarciu transakcji, a czasem jeszcze później. Sięgamy do niego dopiero, kiedy zaczynają się problemy. Kotek może przywieźć ze sobą koci katar, pasożyty, oby nie białaczkę albo FIV. Może być niedożywiony, zalękniony i nieprzyzwyczajony do obcowania z ludźmi albo do życia w mieszkaniu. Jeżeli więc chcemy, aby nasze zwierzę miało dobry start w życie, warto stawiać na właściwe hodowle. To kwestia zdrowia, ale także właściwej socjalizacji.
Techniki manipulacji
Wraz ze wzrastającą wiedzą kupujących rosną również umiejętności hodowców z krajowych stowarzyszeń w relacji z klientem. Osoba, która kupuje kota pod wpływem impulsu, może się nie zorientować, do jakiego trafiła miejsca.
Rodowód pięciopokoleniowy?
Oczywiście! Papier będzie się nazywał rodowodem i będzie miał pięć rubryk wstecz, głównie pustych. Zobaczymy go jednak dopiero po nabyciu kota. Pamiętajmy, że w przypadku FPL możemy sprawdzić rodowód kota na stronie Biura Rodowodowego FLP. Hodowca może jeszcze nie mieć dla nas jeszcze gotowego rodowodu w formie papierowej. Niektórzy hodowcy dosyłają go dopiero po przedstawieniu świadectwa kastracji. Jednak miot powinien być już od dawna zarejestrowany, a rodowody do wglądu online.
Dlaczego nie należą Państwo do FPL-FIFE, WCF albo TICA?
Bo tam trzeba jeździć na wystawy. A nasze koty są tylko na kolanka, nie zależy nam na tytułach. Rzecz w tym, że „tam” wymagają wielu innych rzeczy, ale niekoniecznie wystaw. Nie jest to absolutnie żadnym warunkiem przynależności do największej w Polsce organizacji, czyli FPL. Owszem, ocen na wystawach dla reproduktorów wymaga WCF. Inny argument, jaki pada, to argument finansowy, że nie chcą płacić wysokich składek. Zapewne, przynależność do FPL jest droższa, tyle że nie ma tym polegają oszczędności. Zaczynają się od kotów do hodowli o niejasnym pochodzeniu, a dalej idą oszczędności na opiece weterynaryjnej, badaniach, karmie.
Czy koty mają badania?
A jakże, tak oczywiście. Czyli w najlepszym przypadku widział je weterynarz. Tak zadane pytanie nic nam nie da. Bada się nie kocięta, ale rodziców. Rodzice powinni mieć wykonane badania genetyczne w kierunku kardiomiopatii HCM, SMA, PKD, PKDef oraz regularnie wykonywane USG serca i nerek. Hodowcy ze stowarzyszeń zwykle nie dysponują taką dokumentacją. Kolejna sprawa to badania w kierunku wirusa kociego AIDS, czyli FIV oraz białaczki Felv. W dobrej hodowli możemy poprzestać na punkcie umowy stwierdzającym, że hodowla jest wolna od tych wirusów U hodowcy ze stowarzyszeń może być różnie. Rozmawiałam z osobami, których koty okazały się zarażone oboma wirusami. Problem polega na tym, że dorosły kot może być ich bezobjawowym nosicielem. Stąd pozornie zdrowa matka może przekazać je kociętom. Albo pozornie zdrowy kocur reproduktor może przekazać je kotce w trakcie zapłodnienia. Kocięta niestety nie mają jeszcze w pełni wykształconego układu odpornościowego i wirus raczej wcześniej niż później doprowadzi do ich śmierci.
Czy kocięta są zaczipowane?
Oczywiście! Wyjaśnijmy coś: czip nie kosztuje prawie nic i o niczym nie świadczy, kosztuje rejestracja w Safe-Animal, a to już trzeba zrobić samemu. Żaden tytuł do chwały ani żaden dowód, że hodowla prowadzona jest należytą starannością.
Czy kocięta ze stowarzyszeń bez międzynarodowej afiliacji są faktycznie tańsze? Zwykle tak, ale niekoniecznie. Jeżeli chodzi o cenę, tutaj również hodowcy uczą się naśladować dobre hodowle i ceny czasami bywają nieomal takie same. Ale to, co otrzymujemy w zamian już nie jest.
Wybór hodowli
Zanim zadzwonimy albo pojedziemy, zobaczymy słodkie kocięta albo zaangażujemy się w rozmowę, powinniśmy dowiedzieć się jak najwięcej na temat hodowli i skorzystać z dostępnych źródeł informacji. Moim zdaniem, jeśli hodowla nie jest obecna w sieci, nie ma ani swojej strony, ani profilu w mediach społecznościowych, powinien być to znak ostrzegawczy. Oczywiście, są ludzie, którzy nie lubią tego typu ekspozycji, nie znają się na mediach społecznościowych, nie chcę oceniać i generalizować. Jednak bycie hodowcą to konieczność interakcji z klientem. A to oznacza transparentność. Dobrze prowadzony profil w mediach społecznościowych powinien dać nam dać wgląd w to, jak wygląda życie w tym miejscu i jakie warunki zapewnia ono kotom. Treść postów może nam także powiedzieć dużo na temat stosunku hodowcy do swojej pracy i swoich podopiecznych. Czasami hodowcy mają również strony internetowe, niestety bardzo często nie są uaktualniane na bieżąco. Prawdopodobnie więc nie znajdziemy tam najnowszych miotów, ale możemy dowiedzieć się więcej o hodowli i jej historii. Dobrym pomysłem jest również dołączenie do którejś z grup internetowych poświęconych rasie, gdzie możemy zadawać pytania i nawiązywać kontakty.
Bywa często, że uzbrojeni już w wiedzę, kiedy przychodzi do kontaktu, nie bardzo wiemy, o co zapytać hodowcę, a przecież chcemy go lepiej poznać. Na tym etapie zapewne wiemy już, że należy do jednej z międzynarodowych organizacji, FIFE-FPL, WFC czy TICA. Ale to nie wszystko. Powinniśmy wiedzieć również, w jakim klubie hodowla jest zrzeszona. Nie wszystkie hodowle udostępniają tą informację nawet w umowach. Jeśli jej nie mamy, nie będziemy mogli odwołać się do klubu w sprawach spornych. To bardzo ważne.
Badania genetyczne rodziców – należy o nie poprosić od razu na początku. Bo czasem bywają niespodzianki, na przykład rodzice ich nie mają, bo mieli je rodzice rodziców. W zasadzie powinno nam to wystarczyć, jeżeli byli N/N. Ale fakt, że hodowca nie zrobił badań nawet, jeśli reproduktor pochodzi jego z własnej linii, jest wyrazem pewnego braku staranności. Trzeba także zapytać, czy i kiedy rodzice mieli USG serca i nerek. A także jaka jest ich historia medyczna, jaki jest stan ich dziąseł.
Spróbujcie zapytać, na co i w jakim wieku odeszły ich koty. Zobaczcie, czy znają historię swoich podopiecznych. Dużo się można dowiedzieć o podejściu do zwierząt i prawdomówności hodowcy. Czy śledzi dalsze losy i historię medyczną kotów. No i nie wierzcie w zapewnienia, że wszystkie koty są zdrowe. Hodowcy bardzo często mają u siebie jedynie bardzo młode koty. Koty wycofuje się zwykle z hodowli po kilku latach, w przypadku kotek bywa to znacznie szybciej, z powodu problemów z płodnością, powikłań poporodowych albo problemów behawioralnych (nie wszystkie koty nadają się do życia w stadzie, zwłaszcza naładowanym hormonami). Nie powinno nas dziwić ani oburzać, że koty przekazywane są do tzw płatnej adopcji. Dla nich to dobra zmiana. Stają się dla kogoś ulubieńcami, mają swój dom na zawsze i całą uwagę dla siebie. W hodowli nie mogą zostać, nie tylko dlatego, że – ulubione określenie hodowców – “dom nie jest z gumy”, czyli nie ma na nie miejsca. Nie o miejsce chodzi, ale o ich funkcjonowanie w stadzie. Jako kastraty spadają w hierarchii i stają się ofiarami akcji prześladowczych. Pytanie, czy hodowca wie, co się z nimi dzieje dalej. Na co chorują, jakie pojawiają się problemy. Bo pojawiają się na pewno.
Przykładowe pytania, jakie możemy zadać hodowcy:
Jaka jest wielkość hodowli i gdzie trzymane są koty
Większość hodowli deklaruje się jako domowe. Niech nam to nie wystarczy. Bywają hodowle mające 5-6 kotów i jeden miot od czasu, bywają jednak także bardzo duże hodowle, w których koty mieszkają w wolierach zewnętrznych, w garażach, czy na strychach. Z ludźmi mają ograniczony kontakt. To oznacza, że możemy dostać kociaka niezsocjalizowanowego, o dzikich reakcjach typu chowanie się pod meblami, nieprzyzwyczajonego do życia w rodzinie. Kocięta bezwzględnie powinny mieszkać z ludzi. Porodówka znajduje się zwykle w sypialni, przedszkole w jednym z pokoi. Potem przychodzi czas na integrację z życiem rodziny. Kotki od najwcześniejszych dni powinny mieć jak najwięcej kontaktu z ludźmi. Nie powinny przebywać same w innej części domu albo pustym mieszkaniu. Właściwa socjalizacja to nie tylko kontakt z ludźmi, ale to też przyzwyczajenie do przestrzeni mieszkalnej i jej odgłosów, odkurzacza, pralki, lejącej się wody. Kocięta powinny odebrać trening bliskości, być głaskane, brane na ręce, ale powinny też być przyzwyczajone do czesania czy innych czynności pielęgnacyjnych. Możecie także zapytać, ile miotów hodowca ma w tym samym czasie. Zwykle są to dwa. Większa liczba nie jest dla nas dobrą wiadomością, bo jest oczywiste, że nie może poświęcić kociętom odpowiedniej ilości czasu i troski. Jeśli mamy w domu dzieci albo psa, ważne będzie dla nas również, czy kotki miały z nimi kontakt u hodowcy.
Jak wyglądają rodzice
Znalezienie aktualnych zdjęć rodziców czasami jest trudne. Trzeba o nie poprosić. To da nam jakieś wyobrażenie o tym, jak będzie wyglądał nasz kot. Pamiętajmy jednak, że rodzice to koty wyselekcjonowane do hodowli pod kątem najlepszych cech. Nasz kotek raczej nie odziedziczy ich wszystkich. Oprócz jednak wyglądu, zapytajcie o ich charakter – takie pytanie odsłania wiele na temat stosunku hodowcy do swoich zwierząt. Na ile je zna i na ile są dla niego ważne i potrafi o nich mówić.
Jaki charakter ma nasz kotek
Nie poprzestawajmy na zapewnieniach, że jest “miziasty” i towarzyski. Dobrze zobaczyć na filmie, jak reaguje na dotyk, głaskanie i interakcję z człowiekiem. Na filmikach razem z rodzeństwem możemy zaobserwować inne jego cechy. Czy na tle innych kotów, jest aktywny, czy raczej spokojny, śmiały, czy trochę wycofany, pewny siebie, a może podporządkowany w grupie. Pytanie o charakter jest szczególnie ważne, jeśli mamy inne zwierzęta w domu.
Co jedzą kocięta
Na to pytanie nie ma dobrych odpowiedzi. Fajnie, że jedzą BARFA, jeżeli my sami będziemy go robić. Pamiętajmy, że kotek ma jeść to samo u nas na początku co w hodowli. Kocięta są bardzo wrażliwe na zmianę diety. Biegunki to częsty problem.
Czy hodowla przyjmuje wizyty
W tej sprawie mogą być ograniczenia, na przykład dla dobra nieszczepionych kociąt. Co więcej, od czasu pandemii wiele hodowli jest bardziej restrykcyjnych w tej kwestii z uwagi na potencjalnie możliwą transmisję wirusów z człowieka na kota (nie odwrotnie). Możliwa jest też transmisja kocich patogenów w wyniku wizyt w jednej hodowli po drugiej. Hodowcy proszą, żeby tego nie robić. Trzeba to zrozumieć, uszanować i mieć na uwadze. Jednak hodowla, która nie wpuszczą w ogóle – to znak ostrzegawczy.
Czy hodowla kastruje kocięta
Od wielu osób, w tym lekarzy weterynarii, możemy usłyszeć różne zdania na ten temat. Wielu weterynarzy starszej daty prezentuje zachowawczą postawę w tej kwestii i będzie doradzać czekanie z zabiegiem, aż kot się odpowiednio rozwinie. Obecnie jednak kastruje się coraz młodsze koty, robią to nie tylko hodowcy, ale także fundacje i schroniska. Wydając wykastrowane zwierzę, zapewnia się mu znacznie lepszą przyszłość i zabezpiecza przed ludzką nieodpowiedzialnością. Dla nas jest to wygodniejsze. Kociaki znoszą ten zabieg łatwiej, dochodzą do siebie znacznie szybciej, szybszy jest też proces gojenia. Rekonwalescencja przebiega również lepiej w środowisku, które znają. U nas może wyglądać to różnie. Zmiana domu może pociągnąć za sobą stres i różne problemy, zabieg więc może się odciągnąć w czasie. Niektóre koty, nawet maine coony, dorastają bardzo szybko i wieku kilku miesięcy kotka może wejść w ruję, a kot zacząć obsługiwać mieszkanie. Buzujące hormony i zmieniający się pod ich wpływem organizm mogą również prowadzić do innych zmian w zachowaniu.
Czy hodowla jeździ na wystawy
Nie najważniejsze, właściwie dla nas bez znaczenia, ale świadczy przynajmniej o tym, że hodowla ma się czym pochwalić. Znaczy to również, że starannie dobiera reproduktory i ma w kwestii ich wyglądu określone ambicje.
W jednym z pierwszych kroków należy poprosić o wgląd do formularza umowy. Można tam znaleźć nieprzyjemne niespodzianki. Kary umowne dotyczące wielu różnych rzeczy, w tym zakazu wypowiedzi w mediach społecznościowych. Na to zdecydowanie nie powinniśmy się godzić. O problemach hodowca powinien dowiedzieć się osobiście od nas, a nie z naszego Facebooka. Co jednak, kiedy nasz kot będzie miał FIP albo potrzebował skomplikowanej operacji, a my będziemy chcieli założyć zbiórkę?
Jeżeli hodowca nie zadaje wam pytań, nie interesuje go, kim jesteście, co wiecie o kotach ani jakie warunki oferujecie – to znak ostrzegawczy. Inną czerwoną flagą powinien być niekończący się monolog hodowcy. Fajnie, jeżeli przekazuje wam wiedzę, gorzej jeżeli was nie słucha, ani nie interesuje go wasze zdanie. Dobry kontakt i interakcja z hodowcą są niezwykle ważne. Koty chorują, możecie potrzebować pomocy i rady. Nie mówiąc o sytuacjach spornych. Trzeba spędzić trochę czasu na rozmowach, żeby poznać człowieka po drugiej stronie i jego podejście do ludzi, do zwierząt i tego, co robi. Hodowcy potrafią być trudni. Jeżeli nie czujecie się komfortowo w relacji z tą osobą, jeżeli czujecie się oceniani albo krytykowani, jeśli po drugiej stronie jest osoba dominująca, wszystkowiedząca i zamknięta na informacje z drugiej strony, pomyślcie jak będzie wyglądać wasze relacje, jeśli wasz kot zachoruje i pojawią się problemy.